W Sejmie złożono właśnie poselski projekt nowelizacji ustawy o obywatelstwie polskim, przygotowany przez Prawo i Sprawiedliwość. Choć prawdopodobieństwo jego uchwalenia w obecnym układzie parlamentarnym jest znikome, warto się nad nim pochylić. Nie dlatego, że grozi natychmiastowe jego wejście w życie, ale dlatego, że doskonale pokazuje, jak pewna część klasy politycznej rozumie integrację, migrację i obywatelstwo. A to rozumienie – nawet jeśli dziś przegrywa głosowanie – wciąż kształtuje debatę publiczną i polityczne wyobrażenia.
Projekt ustawy zamyka drzwi do polskiego obywatelstwa
Projekt zakłada wydłużenie minimalnego okresu legalnego pobytu wymaganego do uznania cudzoziemca za obywatela z trzech do dziesięciu lat (pobytu na podstawie zezwolenia na pobyt stały, zezwolenia na pobyt rezydenta długoterminowego Unii Europejskiej lub prawa stałego pobytu, a więc nie liczone od momentu przekroczenia granicy, tylko uzyskania statusu, na który już czekać mogą wiele lat). W uzasadnieniu mowa o „pogłębionej integracji”, „europejskich standardach” i „stabilności społecznej”. Ale tak naprawdę propozycja ta nie reformuje polityki obywatelstwa – ona ją zamyka. Nie buduje wspólnoty – tylko podnosi do niej próg wejścia. I robi to w oparciu o logikę, którą należałoby już dawno porzucić.
W centrum projektu stoi jedno założenie: że obywatelstwo to nagroda – przywilej przyznawany za pomyślne przejście przez test lojalności, języka i kultury. Tę logikę widać choćby w uzasadnieniu nowelizacji, gdzie dłuższy czas pobytu ma zagwarantować lepsze „przygotowanie do pełnienia roli obywatela”. W domyśle: kto nie opanuje języka, nie zrozumie kodów kulturowych i nie udowodni zdolności adaptacyjnych, nie powinien być dopuszczony do wspólnoty politycznej.
Obywatelstwo to nie powinien być ani egzamin, ani trofeum. Ale też niekoniecznie „środek do integracji”, jak próbują przekonywać niektórzy zwolennicy odwrotnej tezy
Problem w tym, że obywatelstwo to nie powinien być ani egzamin, ani trofeum. Ale też niekoniecznie „środek do integracji”, jak próbują przekonywać niektórzy zwolennicy odwrotnej tezy. Obie te narracje – obywatelstwo jako nagroda albo obywatelstwo jako narzędzie – są nietrafione, bo traktują wspólnotę polityczną jako coś zewnętrznego wobec życia migrantów. Tymczasem obywatelstwo to uznanie przynależności, która często dzieje się i tak – przed, pomimo, i niezależnie od paszportu.